poniedziałek, 22 lipca 2013

4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni

Nowa fala rumuńska zapoczątkowana została przez Cristiana Mungiu, który swoim filmem „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni” zadebiutował w 2007 roku na festiwalu w Cannes, zgarniając przy tym Złotą Palmę. Twórcy tego nurtu wyśmiewali codzienność komunistyczną, która była szara i zupełnie nijaka. Ich filmy miały być jak najbliższe rzeczywistości, artystyczne, a jednocześnie takie, w których, z pozoru, nic się nie dzieje, gdyż kino nowej fali rumuńskiej to kino ambitne, zmuszające do refleksji, zagłębienia się w nim. I taki właśnie jest obraz Mungiu.W „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni” reżyser zastosował estetykę dokumentalizmu, aby widz mógł znaleźć się jak najbliżej prawdy o życiu Rumunii w późnych latach 80. XX wieku. Zastosował takie zabiegi, jak kamera z ręki podczas scen kręconych na ulicy, a statyczna przy tych ważnych dla fabuły, dodatkowo wzmacnianych przez długie ujęcia. Do tego o wielu rzeczach nie jest powiedziane wprost, wiele słów nie zostało wypowiedzianych. W ten właśnie sposób ukazany został jeden dzień z życia rumuńskich studentek Politechniki.

Już w początkowej scenie widać, że obie dziewczyny nie należą do najbogatszych, ale także i nie są najbiedniejsze, choć pochodzą z prostych domów, czego symbolem może być cerata, pojawiająca się kilka razy w ciągu całego filmu. Gabita (w tej roli Laura Vasiliu) przekazuje sporą sumę pieniędzy Otilii (Anamaria Marinca), prosząc jednocześnie o załatwienie jakiejś ważnej sprawy, której sama boi się podjąć. Jednak nie wiemy o co dokładnie chodzi – napięcie rośnie z każdą kolejną sceną, pojawiają się domysły, które są weryfikowane przez widza w miarę zdobywania nowszych informacji, aż w końcu dowiaduje się niemal wszystkiego w scenie w pokoju hotelowym, kiedy zostaje wyjaśnione, że chodziło o aborcję. Co ciekawe, z jednej strony - w żadnym dialogu nie zostało użyte słowo „aborcja”, jakby reżyser bał się aż takiej dosłowności, z drugiej zaś – owa dosłowność ukazana została w scenie w łazience hotelowej, zaraz po tym, jak Gabi „pozbyła się” dziecka.

Została zarysowana dość wyraźna relacja między dziewczynami, jak i ich charakterystyka, pokazany psychologizm postaci. Ale czy jest to relacja dwóch przyjaciółek? Być może. Gabi poznajemy jakiś czas po rozstaniu z (być może) chłopakiem, ojcem dziecka. To ona jest tą, która nie potrafi za wiele załatwić, prosi o pomocną dłoń koleżankę. Jest naiwna, a także egoistyczna – nie postawiła się, kiedy jej koleżanka miała zapłacić za zabieg swoim ciałem.
Zaś Otilia wydaje się radzić sobie z załatwianiem wszystkiego bardzo dobrze, zdecydowanie można jej zaufać, bo obietnic dotrzymuje. W „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni” pokazana została droga Otilii od poranka w akademiku do wieczora w hotelowej knajpce. Na początku decyduje się udzielić pomocy współlokatorce, co determinuje jej późniejsze zmiany. Właściwie cały film opiera się na kwestii pomocy. Pomaganie jest głównym problemem w życiu społeczeństwa obarczonego komunizmem. I nie chodzi tylko o przejawy dobrego serca i wiarę w wartości, ale również o wszelkie usługi korupcyjne, których przyczyny leżą w sytuacji politycznej kraju. Przez cały ten dzień można zaobserwować zmiany, jakie zachodzą w niej, prowadzące do swego rodzaju emocjonalnej tragedii bohaterki. Jest to osoba, która na pierwszym miejscu stawia wartości, przez co zapomina zupełnie o sobie. Otilia, będąc altruistką, zapomina o sobie, przez co jej życie kręci się ciągle wokół innych – załatwia wszystko wszystkim. Ale jest w tym całym pomaganiu niezwykle samotna. Nie potrafi lub nie chce poprosić nikogo o pomoc z jej problemami. Być może ma jakiś kompleks, który jej na to nie pozwala.

Proces aborcji staje się punktem kulminacyjnym w jej przemianie. Powoli rozpoczyna rozważania o przyszłości, o sobie, o tym, co będzie jeśli. Być może zaczyna także analizować wartości, w które prawdopodobnie kiedyś wierzyła – pojawiają się odwołania do pamięci kulturowej, religii, poprzez symboliczne kadry i sceny – wyeksponowanie krzyżyka na jej szyi, ukazanie bohaterki, jakby pochylała się nad żłobkiem (martwym dzieckiem leżącym w ręczniku na podłodze); narodziny dziecka zazwyczaj łączą się z powstaniem nadziei i radości – tutaj tego nie ma. Komunizm odbiera ludziom nadzieję, a aborcja wydaje się być czymś naturalnym, mimo iż jest nielegalna.

Cristian Mungiu przedstawił widzom brutalną rzeczywistość codzienności w kraju pogrążonym w komunizmie. Jest to wstrząsający obraz wyniszczenia społeczeństwa. Pokazany został regres duchowy bohaterów, człowieczeństwa – wartości przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Aborcja zostaje wkomponowana w zwykłą codzienność ot tak, nie wygląda na to, aby decyzja o usunięciu dziecka była powodem do długich rozmyślań, co tylko udowadnia, że społeczeństwo komunistyczne jest wyzbyte jakichkolwiek refleksji. Ukazana została również dość uniwersalna analiza życia w tym systemie politycznym – funkcjonowanie w nim wymaga wiele odwagi, sprytu i zaradności, ale także zmusza do całkowitej zmiany myślenia. Nie można się zastanawiać nad tym, co jest dobre, a co złe. Trzeba po prostu żyć i robić swoje, aby w pewnym momencie nie stanąć i nie zauważyć, że gdzieś w tym całym załatwianiu wszystkiego na lewo, pomaganiu, utraciło się własną godność i człowieczeństwo. Zdanie sobie z tego sprawy może być jeszcze gorsze niż samo życie w tym systemie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz