Swego czasu wiele było słychać we wszystkich mediach - prasie (no, tu to się czytało akurat), telewizji, radio - na temat somalijskich piratów, którzy a to kogoś porwali, a to obrabowali. Generalnie uaktywnili się znacząco na jakiś czas, a potem znów wszystko przycichło. Może media straciły zainteresowanie, a może ludziom walczącym z piractwem udało się je poskromić - nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że w kwietniu 2009 roku doszło do porwania amerykańskiego kontenerowca na wodach w okolicach Somalii. A te wydarzenia postanowił przedstawić w filmie Paul Greengrass. Znany z takich obrazów jak seria o Bournie czy "Krwawa niedziela" reżyser po raz kolejny postanowił zaprosić widza na pełen wciąż rozbudowującego się napięcia spektakl.
Rozpoczyna się niezwykle spokojnie. Mamy dwoje bohaterów, którzy zbierają się właśnie do pracy lub wyjazdu. Żona odwozi męża na lotnisko i na tym kończy się jej rola, a zaczyna zupełnie inny świat. Rich Phillips, kapitan kontenerowca Maersk Alabama już podczas pierwszego wejścia na pokład zdawał sobie sprawę, że płynie na niebezpieczny teren, co tłumaczyłoby jego skrupulatne sprawdzanie zabezpieczeń i polecenie ich wzmocnienia. Jednak dopiero na pełnych wodach, sprawdzając e-maile, dowiaduje się o realnym niebezpieczeństwie, jakie może się pojawić. I tutaj właściwie akcja nabiera tempa. Kiedy zwykłe ćwiczenia zamieniają się walkę o przetrwanie, ciężko oderwać oczy od ekranu.
Poza przedstawieniem wydarzeń sprzed czterech lat, reżyser skupił się także na ukazaniu relacji dwóch kapitanów - Richa Phillipsa, dowódcę porwanego kontenerowca oraz Muse'a, dowódcę piratów i samozwańczego kapitana Maersk Alabama. To właśnie na nich skupia się cała uwaga.
Phillips - twardy i konsekwentny, w obliczu zagrożenia życia musi zadbać nie tylko o siebie, ale i o całą załogę, którą ma pod sobą. Właściwie to im stara się zapewnić bezpieczeństwo, samemu wystawiając się na nieznane.
Muse natomiast z początku wydaje się słabeuszem, tchórzem. To ten drugi piracki kapitan był głośniejszy i miał większe szanse na zdobycie statku. Ale niespodziewanie okazuje się tchórzem. To Muse przejmuje stery i musi podejmować decyzje, które potem zaważą na losie całej jego załogi. Nie jest mięśniakiem, nie ucieka się zbyt często do przemocy, stara się używać głowy. Jednak pod wpływem swoich ludzi, żeby nie wyjść na mięczaka, podejmuje o jedną decyzję za dużo i nie może się już z tego wycofać.
Tom Hanks po raz kolejny sprawdził się w roli człowieka w beznadziejnej
sytuacji. Pokazał na co go stać, a największe wrażenie robi sama
końcówka filmu. Należy wspomnieć, że Barkhad Abdi, odtwórca tej roli, nigdy wcześniej
nie grał w żadnym filmie. Należą mu się brawa za ten debiut. Jeśli Tom Hanks nie dostanie Oscara za tę rolę, to ja już naprawdę nie wiem, czego oczekuje Akademia.