Któż nie słyszał o głośnej sprawie linczu we wsi Włodowo? Mieszkańcy
tej mazurskiej wsi sami osądzili i zabili Józefa Ciechanowicza, który po
wyjściu z więzienia zastraszał ich, bił i groził pozbawieniem życia.
Świetny temat na film? Owszem - życie samo pisze najlepsze scenariusze.
Dlatego nie dziwi fakt, iż historia ta stała się inspiracją dla twórców
takich seriali jak "Pitbull" czy "Kryminalni", jak również dla jednego z
reżyserów filmowych, Krzysztofa Łukaszewicza, który opowiedział ją w
2010 roku w filmie "Lincz". Niektórzy próbowali porównać do tego filmu
"Pokłosie", jednak uważam, że nic bardziej mylnego.
Sprawa wzbudziła wiele kontrowersji, postawiła wiele pytań, chociażby
o to, czy była to obrona konieczna i czy Ciechanka (w filmie: Zaranek)
można nazwać człowiekiem. Jak można było skazać ludzi, którzy nie
chcieli zabić, ale mieli dość czekania, aż władze, które powinny im
pomagać i chronić, zignorowały wielokrotne wołanie o pomoc? Widać można
było, bo dla sądu, według prokuratora, który sprawę prowadził, biel i
czerń mają jeden odcień. Jednak ówczesny prezydent RP osądził inaczej,
dlatego też sprawcy zostali ułaskawieni w 2010 roku. Ponadto szukano
winy także po stronie policji, która nie reagowała na wezwania
zastraszonych ludzi. Ukarano jedynie kilku funkcjonariuszy.
Te właśnie wydarzenia odgrywają aktorzy w filmie Łukaszewicza. A są
to aktorzy dość różni - warto zwrócić na, moim zdaniem, niedocenianego
Leszka Lichotę. Ma zadatki na bycie kimś wielkim, tylko nie dostał
jeszcze odpowiedniej roli. Izabela Kuna - spisuje się rewelacyjnie jako
mieszkanka wszelkich wsi i odgrywająca kogoś z prostego ludu, dlatego tu
wpasowała się idealnie. Wiesław Komasa, jako kat - wydaje się, że
został stworzony do tej roli. Mnie przechodziły ciarki, jak go widziałam
na ekranie. I można wymieniać i wymieniać.
Sam film jest dobry. Ciekawa fabuła, która wciąga i trzyma w
napięciu, choć pod koniec to napięcie za bardzo blednie. Bardzo dobrze
dobrana muzyka Papaja - cicha, pobrzękująca gdzieś w tle, jednak
wpisująca się w wydarzenia i oddająca strach i niebezpieczeństwo, które
za chwilę lub właśnie się pojawiają. Łukaszewicz nie podaje odpowiedzi
na wcześniej postawione pytania, bo on te pytania stawia. Na nie widz
musi sobie sam odpowiedzieć, wyciągnąć wnioski. Po prostu przedstawia
głośną historię prosto i autentycznie.
Szkoda, że film powstał zaraz po ułaskawieniu sprawców. Mógłby zostać
wprowadzony do kina rok czy dwa lata później, aby przypomnieć o tym co
się stało i zmusić do postawienia sobie jeszcze jednego pytania - czy ta
sprawa jakkolwiek wpłynęła na stróżów prawa, na sądy, na opinię
publiczną, czy jednak wywołała tylko chwilowy odzew ze strony państwa,
społeczeństwa i została później zapomniana? Z perspektywy czasu wydaje
mi się, że jednak Polskie władze nic z tą sprawą dalej nie zrobiły, tak
jak milczało społeczeństwo. I tylko patrzeć i czekać
na kolejny samosąd dokonany przez tych, którzy nie wierzą już w polską
sprawiedliwość.